"teoria kochania za bardzo"
Strona 1 z 1
"teoria kochania za bardzo"
Uzależnienie kobiety od mężczyzny,
czyli syndrom "kochania za bardzo"
Uzależnienie najczęściej kojarzy nam się z alkoholizmem i narkomanią.
Powszechnie znane są zgubne konsekwencje tych nałogów, wiadomo, że prowadzą do
destrukcji zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Życie alkoholików i narkomanów
to równia pochyła nieuchronnie prowadząca do przedwczesnej śmierci. Dla osób,
które uświadomiły sobie swoje uzależnienie i chcą z niego wyjść, oferta pomocy
jest szeroka. Istnieje wiele poradni psychologicznych, specjalizujących się w
problematyce alkoholizmu i narkomanii, a także książek i witryn internetowych
poświęconych tym nałogom.
Od jakiegoś czasu jednak tematyka uzależnień ujmowana jest w szerszym
kontekście. Nałogiem może być nie tylko alkohol, czy narkotyki, ale także seks,
hazard, Internet, czy gry komputerowe. Odkryto, że przyczyny i skutki, a także
objawy uzależnienia we wszystkich przypadkach są bardzo podobne. Badania
naukowe, stwierdzające podobne zaburzenia w funkcjonowaniu neuroprzekaźników u
osób uzależnionych, tylko to potwierdziły.
Mężczyzna jak narkotyk
Dla kobiety czynnikiem uzależniającym może być mężczyzna. Literatura
psychologiczna dotycząca tego problemu jest dość skąpa, nie dziwi więc, że
bardzo wielu terapeutów nie zna jego istoty. Będąca w depresji kobieta,
która cierpi, ponieważ jej życie z partnerem się nie układa,
najczęściej leczona jest „objawowo” – wyciąga się ją z depresji terapią
przewidzianą w takich przypadkach, zwykle wspomaganą farmakologią. Nie
leczy się natomiast – tak jak u alkoholików, czy narkomanów – przyczyny. A
bardzo często jest nią specyficzny rodzaj kobiecego uzależnienia – od mężczyzny.
Na trop istnienia tego uzależnienia psychologowie wpadli stosunkowo niedawno.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojawił się termin „nałogu miłości” (love
addiction). Ludzie dotknięci tym nałogiem traktują związek z partnerem jako
ucieczkę od swoich problemów, antidotum na wewnętrzną pustkę. Związek taki nie
stymuluje do rozwoju osobowości i samorealizacji. Bardzo często w takim związku
partnerzy są od siebie uzależnieni wzajemnie, a przez to bardzo trudno go
zerwać. Tak jak trudno jest zerwać z nałogiem.
Przełomowym wydarzeniem, które rozpoczęło upowszechnianie wiedzy na temat
uzależnienia kobiety od mężczyzny, było opublikowanie w połowie lat
osiemdziesiątych przez amerykańską psychoterapeutkę Robin Norwood książki
„Kobiety, które kochają za bardzo”. Pracując w poradni dla alkoholików i
narkomanów często kontaktowała się z ich żonami lub przyjaciółkami i próbowała
zrozumieć, co te kobiety przy ich uzależnionych partnerach trzyma. Dlaczego,
pomimo że doznają od nich tyle bólu, nie odchodzą. Gdy odkryła mechanizmy
takiego zachowania, doszła do wniosku, że podobny syndrom dotyka bardzo wiele
kobiet, które nie są szczęśliwe w swoich związkach z mężczyznami, niekoniecznie
nałogowcami. Nazwała go syndromem „kochania za bardzo”. Opisuje go w ten sposób:
„Okrutny, obojętny lub przewrotny partner staje się (…) narkotykiem – kimś,
kto pozwala oddalić się od własnego, niespokojnego wnętrza, kto przynosi chwile
ulgi i oszołomienia, kimś, bez kogo coraz częściej nie sposób się obejść. Lecz
jednocześnie ten sam człowiek jest źródłem innych męczarni, toteż uzależnienie
się szybko przybiera postać nałogu.
Zostać sama ze sobą to straszne! To dużo gorzej niż znosić od kogoś (…)
upokorzenia! Bo zostać ze sobą to wydać się na pastwę jątrzącego bólu, na który
składa się nie tylko przeszłość, ale i aktualny stan rzeczy.”
Na określenie niezdrowych, dysfunkcyjnych relacji między partnerami w
związkach używa się niekiedy słowa „toksyczne”. Toksyny, które wytwarza ten
związek, powodują, że kobieta traci poczucie swojej wartości. Czuje się zraniona
i upokorzona działaniami mężczyzny, ale jednocześnie nie ma siły, by go opuścić.
Żyje w wiecznym stresie, często wpada w depresję. Niekiedy, próbując zagłuszyć
swój ból, „leczy się” alkoholem, burzliwymi romansami, pracoholizmem. Jest
sfrustrowana i swoją złość wyładowuje na innych. Nie jest zdolna do racjonalnej
oceny życia, które prowadzi, a wszystkie jej działania są reakcją na zachowanie
partnera. Za swoje nieudane życie obciąża jego. Wkłada wiele wysiłku, by go
zmienić, bo wydaje się jej, że gdy tego dokona, wreszcie będzie szczęśliwa.
Czasem to partner ją opuszcza – cierpi wtedy podwójnie i ma poczucie olbrzymiej
niesprawiedliwości, bo przecież ona tak się dla niego poświęcała.
Uzależnienie kobiety od mężczyzny, jak każdy nałóg, wpływa
destrukcyjnie na jej życie. Jest
chorobą - i to postępującą, która nie leczona ma ujemny wpływ na cały
organizm. Robin Norwood w swojej książce określa to dosadnie: „Kochanie za
bardzo może zabić”.
Lęk przed samotnością
Tak naprawdę dopóki kobieta, która cierpi z powodu mężczyzny, koncentruje się
na analizowaniu zachowań, wad, czy nałogu swojego partnera i w tym szuka
przyczyn swojego nieszczęścia, dopóty nie robi nic w kierunku wyzwolenia się z
tych cierpień. Jedyną słuszną drogą prowadzącą do wyzdrowienia jest skupienie się
wyłącznie na sobie. Nie chodzi tu o obwinianie siebie za kłopoty
w związku, ale o wnikliwe poznanie swojej osobowości. To podstawa do dokonania
zmian w swoim życiu.
Powodem, dla którego „kochająca za bardzo” kobieta tworzy związek z mężczyzną,
jest pozbycie się jej paraliżującego lęku przed samotnością. W dzieciństwie nie
czuła się wystarczająco kochana, a zabiegając o miłość rodziców przyjmowała na
siebie obowiązki nieadekwatne do jej wieku. Jej rodzice nie byli szczęśliwi i
przenieśli na nią swój egzystencjonalny ból. Czasem jej trauma z dzieciństwa
jest bardzo poważna - jako dziewczynka była bita, molestowana seksualnie,
doświadczała upokorzeń, bądź też była całkowicie opuszczona przez rodziców. W swoim dorosłym życiu taka kobieta
odczuwa olbrzymi głód miłości. Wydaje jej się, że zaspokoić go może jedynie związek z mężczyzną.
Ale tylko taki, w którym czuje się bezpieczna, w którym odczuwa całkowite
zespolenie z partnerem, a więzi między nimi są niezwykle silne. Wydaje jej się,
że tylko wtedy ma pewność, że nie zostanie opuszczona.
Całkowite zespolenie z partnerem oznacza rezygnację z samodzielności. Kobieta
„kochająca za bardzo” składa tę ofiarę na ołtarzu miłości. Wymaga jej także od
partnera. Ale im bardziej osoby pozostające w związku potrzebują siebie
nawzajem, tym rośnie ich wzajemne uzależnienie. Uzależniona od mężczyzny kobieta
staje się coraz słabsza, coraz mniej zdolna do samodzielnego życia, a przez to jej lęk
przed samotnością się pogłębia.
Mechanizm uzależnienia
Szukając sposobów na zdobycie całkowitej pewności, że partner jej nie opuści,
na możliwie silne związanie go ze sobą, kobieta, która „kocha za bardzo”
najczęściej tworzy związek z mężczyzną słabym, niedojrzałym, życiowym
nieudacznikiem, czy nałogowcem. Z kimś, komu trzeba pomagać. Uważa, że prawdziwa
miłość polega na poświęceniu, dbaniu o dobro partnera i związku, a nie własne.
Tak naprawdę jednak jej pomoc nie jest bezinteresowna, ale ma na celu
przywiązanie do siebie mężczyzny w taki sposób, by nie mógł bez niej się obejść.
Dominując w związku, przejmuje nad nim kontrolę. Staje się zaborcza i stara się
tłumić w zarodku jakiekolwiek podejmowane przez partnera próby samodzielności.
Przez osoby z zewnątrz kobieta taka uważana jest za niezwykle silną i pod
pewnymi względami jest nią w istocie. Potrafi rozwiązywać najtrudniejsze
problemy, nigdy się nie załamuje, a dzięki jej panowaniu nad sprawami
materialnymi sytuacja finansowa związku nigdy nie jest zagrożona. Tak naprawdę
jednak jej siła jest tylko pozorna. Kobieta, która „kocha za bardzo” jest bowiem
zdolna do konstruktywnego działania tylko wtedy, jeśli ma przy sobie ukochanego
mężczyznę. I biada jej, jeśli on to odkryje.
Żaden mężczyzna nie lubi czuć się gorszy od swojej partnerki. Jej nieustanna
pomoc rozwija w nim kompleks niższości, poczucie niedowartościowania i braku
panowania nad swoim życiem. „Kochanie za bardzo” przez kobietę wywołuje skutki
odmienne od oczekiwanych. Mężczyzna zaczyna się buntować, odczuwać do kobiety
niechęć, coraz częściej ją krytykuje i obwinia za swoją słabość. Gdy ma
skłonności psychopatyczne, dowartościowuje się poprzez skierowaną przeciwko
kobiecie agresję fizyczną czy psychiczną. Często potwierdzenia swojej wartości
szuka u innych kobiet.
Kobieta zdrowa, której mężczyzna zadał ból, opuszcza go. Kobieta, która
„kocha za bardzo” jest w stanie znosić wszelkie cierpienia. Tłumaczy się przed
sobą, że robi to w imię miłości, walki o związek. Tak naprawdę robi to z lęku
przed samotnością, bo nic dla niej nie jest tak straszne, jak wizja rozstania.
Mężczyzna, który widzi, że jego partnerka dzielnie trwa u jego boku, wybacza mu
agresję, czy zdrady, powtarza swoje zachowania. Zaczyna rozumieć, że jego
kobieta, którą uważał za tak silną, tak naprawdę jest słaba i nie potrafi od
niego odejść. Sam jednak wciąż jej potrzebuje, więc jej nie opuszcza, ale to on
teraz zaczyna dyktować warunki. Toksyczny związek, oparty nie na dojrzałej
miłości, a na wzajemnym uzależnieniu, trwa nadal…
Miłość jako cierpienie
Jest jeszcze jeden powód, dla którego kobieta, która „kocha za bardzo”
wchodzi w toksyczne związki z trudnymi mężczyznami. Ci normalni nie dostarczają
jej takich przeżyć i emocji, które są w stanie zagłuszyć jej egzystencjonalny
ból, oddalić niewygodne pytania o sens życia. Trudny mężczyzna, któremu trzeba
pomagać, który wymaga włożenia wysiłku, by go zmienić, staje się dla takiej
kobiety owym sensem. Poświęcając mu się całkowicie zapomina o sobie i o własnym
życiu. Ale o to jej właśnie chodzi!
To, że kobieta, która „kocha za bardzo” nie dostrzega zgubnych skutków
swojego zachowania, wynika też z faktu gloryfikacji w naszej kulturze
cierpienia, jako nieodłącznego elementu wielkiej miłości. Uważa się, że kobieta,
która myśli o sobie, o swoich przyjemnościach, jest egoistką. Ta, która w imię
miłości zniesie wszystko, za swoją postawę będzie kiedyś nagrodzona. Jeśli nie tu,
na ziemi, to w niebie.
Miłość, niezwiązana z cierpieniem i emocjami nie jest interesująca dla
scenarzystów, powieściopisarzy, czy autorów tekstów piosenek. Bombardowani
obrazami toksycznych związków, przyjmujemy je za swojego rodzaju normę. A jeśli
oglądamy szczęśliwą, zakochaną w sobie parę, to zapominamy, że stan zakochania z
prawdziwą miłością nie ma nic wspólnego.
„Kochanie za bardzo” powoduje, że kobieta traci poczucie własnej
wartości
Swoją wartość upatruje w cierpieniu. Czuje, że nie zasługuje na
szczęście. Choć okrutny los sprawił, że stała się męczennicą miłości, to
musi się z tym
pogodzić. Podobnie jak lęk przed samotnością, to masochistyczne
podejście do
życia ma najczęściej swoje źródło w dzieciństwie.
Powielanie schematów
Toksyczny, oparty na uzależnieniu związek często się rozpada.
Mężczyzna, albo
nie mogąc znieść ciągłej dominacji kobiety i z chęci odzyskania kontroli
nad
własnym życiem, albo po tym, jak ją skutecznie upokorzył, odczuwając do
niej
niechęć i brak szacunku – odchodzi. Inicjatorką rozstania bywa też
kobieta,
która nie może już dłużej wytrzymać zadawanych przez mężczyznę cierpień,
rozczarowana tym, że jej całkowite poświęcenie się związkowi zostało
niedocenione i że jej wysiłki, by partner się zmienił, nie przyniosły
żadnych
efektów.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że po takiej nauczce kobieta,
dotknięta syndromem „kochania za bardzo” zdrowieje - nie ma mężczyzny, to nie ma
uzależnienia. Niestety, tak nie jest. Po pierwsze, gdy toksyczny związek się
rozpada, cierpienie kobiety trwa nadal. Teraz dopiero przeżywa prawdziwe
katusze. Na przemian odczuwa złość, wręcz nienawiść do swojego ex oraz tęsknotę,
połączoną z nadzieją, że znowu będą razem. Jej życie znów przepełnia mężczyzna,
choć nieobecny ciałem, to obecny duchem. Nie jest w stanie normalnie
funkcjonować, odczuwać żadnej przyjemności, robić żadnych planów - wciąż myśli o
nim. Często jej obsesja prowadzi do prób nawiązywania kontaktu, różnych rodzajów
agresji, śledzenia go, niekiedy do błagalnych próśb o powrót. Jeśli mężczyzna
wciąż jest od kobiety uzależniony, bywa, że po jakimś czasie rozłąki ponownie do
siebie wracają i na nowo rozpoczynają swój toksyczny „taniec”.
Jest też inny scenariusz – kobieta, by przerwać swoje cierpienie, tworzy nowy
związek. Niestety, jeśli nie zrozumiała swojego syndromu, to najprawdopodobniej
znów w nim będzie „kochać za bardzo” i uzależniać się od mężczyzny. Jej głód
miłości wciąż przecież nie został zaspokojony, a lęk przed samotnością
stłamszony. Nałóg rozwija się, tylko narkotyk zmienił swoją fizyczną postać.
Wyjście z nałogu
Kobieta, która uświadomiła sobie swoje uzależnienie od mężczyzny, zrobiła już
pierwszy krok. Pojęła, dlaczego tak naprawdę jest nieszczęśliwa i że droga
do wyzdrowienia jest tylko jedna – mozolna praca nad sobą. Mozolna i bardzo
trudna, ponieważ gdy na nią wstąpi, co i raz dopadają ją wątpliwości, czy jest
ona słuszna.
To, co kobieta, która "kocha za bardzo" przeżywa po rozstaniu z mężczyzną, to
typowe cierpienia alkoholika po odstawieniu alkoholu. Cierpi, bo pozostał sam ze
sobą, wszelkimi nieprzerobionymi traumami, bezskutecznym poszukiwaniem sensu
życia, ze swoimi smutkami i wiecznym przygnębieniem. I jeśli wszedł już na drogę
wyzdrowienia wie, ze musi sobie z tym poradzić, bo lekarstwo na swoje
dolegliwości, jakiego dotąd używał, tak naprawdę jest trucizną. W chwilach
słabości jednak, gdy ból jest nie do zniesienia, przypomina sobie, jak mu było
dobrze, gdy alkohol krążył w żyłach i zadaje sobie pytanie - co zyskałem,
odstawiając go? Gdy byłem alkoholikiem, miewałem przynajmniej chwile szczęścia,
teraz nie mam nawet tego. I wielu alkoholików zawraca ze swojej drogi do
wyzdrowienia - znów wpada w nałóg.
Tak można wytłumaczyć u kobiety, która "kocha za bardzo" niezwykle silne
chęci powrotu do partnera po rozstaniu. Gdy go nie ma, czuje się nieszczęśliwa,
pusta, nic ją nie cieszy. I przypominając sobie te cudowne chwile, które
spędzili razem, rodzi się w niej chęć przeżycia ich raz jeszcze. Jeśli jest
jednak wystarczająco silna, zapala jej się lampka ostrzegawcza. Przypomina
sobie, jaką cenę płaciła za te chwile szczęścia. I aby ze swojej drogi do
wyzdrowienia nie zejść, wraca do swojej "pustki" i próbuje ja zapełnić. Stara
się nie uciekać od problemów, zagłuszając je alkoholem, bujnym życiem
towarzyskim, egzotycznymi podróżami, czy
romansami. I choć nie czuje się w takim stanie szczęśliwa, wierzy, ze kluczem do
jej szczęścia jest zapełnienie tej "pustki".
Ma oczywiście momenty zawahania, gdy widzi osoby wyglądające na beztrosko
cieszące się życiem. Ogarniają ją wątpliwości, czy będzie jeszcze kiedyś tak
potrafiła? Osoby takie nie zastanawiają się nad sobą, swoim rozwojem wewnętrznym
i traumami z dzieciństwa - one po prostu żyją. A jej się wydaje, że wegetuje.
Ogarnia ją wtedy złość na siebie, na swoja słabość. I ta złość jest motorem jej
dalszych działań. Idzie dalej.
Przy wychodzeniu z każdego nałogu, także z nałogu "kochania za bardzo" najczęściej potrzebna jest pomoc, mało która
kobieta sama daje
sobie z tym radę. Tej pomocy trzeba poszukać – u psychoterapeuty, w grupach
wsparcia, w lekturze książek. Całą swoją energię, którą do tej pory kobieta
wkładała w związek i w swojego mężczyznę, powinna skoncentrować na swoim
wyzdrowieniu.
Zdrowiejąc, kobieta odzyskuje do siebie szacunek i wiarę w swoje możliwości.
Nabiera poczucia, że ma prawo do szczęścia. Zaczyna cieszyć się życiem. Uczy się
też miłości do mężczyzny, takiej która nie uzależnia, a daje
satysfakcję i stymuluje do osobistego rozwoju każdego z partnerów. Wyzbywając
się marzeń o wielkiej, romantycznej miłości, znajduje tą prawdziwą i dojrzałą.
Taką, która co prawda nie zapewnia niebiańskich rozkoszy, ale za to uwalnia od
piekielnych męczarni.
Eugenia Herzyk, Fundacja Kobiece Serca
czyli syndrom "kochania za bardzo"
Uzależnienie najczęściej kojarzy nam się z alkoholizmem i narkomanią.
Powszechnie znane są zgubne konsekwencje tych nałogów, wiadomo, że prowadzą do
destrukcji zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Życie alkoholików i narkomanów
to równia pochyła nieuchronnie prowadząca do przedwczesnej śmierci. Dla osób,
które uświadomiły sobie swoje uzależnienie i chcą z niego wyjść, oferta pomocy
jest szeroka. Istnieje wiele poradni psychologicznych, specjalizujących się w
problematyce alkoholizmu i narkomanii, a także książek i witryn internetowych
poświęconych tym nałogom.
Od jakiegoś czasu jednak tematyka uzależnień ujmowana jest w szerszym
kontekście. Nałogiem może być nie tylko alkohol, czy narkotyki, ale także seks,
hazard, Internet, czy gry komputerowe. Odkryto, że przyczyny i skutki, a także
objawy uzależnienia we wszystkich przypadkach są bardzo podobne. Badania
naukowe, stwierdzające podobne zaburzenia w funkcjonowaniu neuroprzekaźników u
osób uzależnionych, tylko to potwierdziły.
Mężczyzna jak narkotyk
Dla kobiety czynnikiem uzależniającym może być mężczyzna. Literatura
psychologiczna dotycząca tego problemu jest dość skąpa, nie dziwi więc, że
bardzo wielu terapeutów nie zna jego istoty. Będąca w depresji kobieta,
która cierpi, ponieważ jej życie z partnerem się nie układa,
najczęściej leczona jest „objawowo” – wyciąga się ją z depresji terapią
przewidzianą w takich przypadkach, zwykle wspomaganą farmakologią. Nie
leczy się natomiast – tak jak u alkoholików, czy narkomanów – przyczyny. A
bardzo często jest nią specyficzny rodzaj kobiecego uzależnienia – od mężczyzny.
Na trop istnienia tego uzależnienia psychologowie wpadli stosunkowo niedawno.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojawił się termin „nałogu miłości” (love
addiction). Ludzie dotknięci tym nałogiem traktują związek z partnerem jako
ucieczkę od swoich problemów, antidotum na wewnętrzną pustkę. Związek taki nie
stymuluje do rozwoju osobowości i samorealizacji. Bardzo często w takim związku
partnerzy są od siebie uzależnieni wzajemnie, a przez to bardzo trudno go
zerwać. Tak jak trudno jest zerwać z nałogiem.
Przełomowym wydarzeniem, które rozpoczęło upowszechnianie wiedzy na temat
uzależnienia kobiety od mężczyzny, było opublikowanie w połowie lat
osiemdziesiątych przez amerykańską psychoterapeutkę Robin Norwood książki
„Kobiety, które kochają za bardzo”. Pracując w poradni dla alkoholików i
narkomanów często kontaktowała się z ich żonami lub przyjaciółkami i próbowała
zrozumieć, co te kobiety przy ich uzależnionych partnerach trzyma. Dlaczego,
pomimo że doznają od nich tyle bólu, nie odchodzą. Gdy odkryła mechanizmy
takiego zachowania, doszła do wniosku, że podobny syndrom dotyka bardzo wiele
kobiet, które nie są szczęśliwe w swoich związkach z mężczyznami, niekoniecznie
nałogowcami. Nazwała go syndromem „kochania za bardzo”. Opisuje go w ten sposób:
„Okrutny, obojętny lub przewrotny partner staje się (…) narkotykiem – kimś,
kto pozwala oddalić się od własnego, niespokojnego wnętrza, kto przynosi chwile
ulgi i oszołomienia, kimś, bez kogo coraz częściej nie sposób się obejść. Lecz
jednocześnie ten sam człowiek jest źródłem innych męczarni, toteż uzależnienie
się szybko przybiera postać nałogu.
Zostać sama ze sobą to straszne! To dużo gorzej niż znosić od kogoś (…)
upokorzenia! Bo zostać ze sobą to wydać się na pastwę jątrzącego bólu, na który
składa się nie tylko przeszłość, ale i aktualny stan rzeczy.”
Na określenie niezdrowych, dysfunkcyjnych relacji między partnerami w
związkach używa się niekiedy słowa „toksyczne”. Toksyny, które wytwarza ten
związek, powodują, że kobieta traci poczucie swojej wartości. Czuje się zraniona
i upokorzona działaniami mężczyzny, ale jednocześnie nie ma siły, by go opuścić.
Żyje w wiecznym stresie, często wpada w depresję. Niekiedy, próbując zagłuszyć
swój ból, „leczy się” alkoholem, burzliwymi romansami, pracoholizmem. Jest
sfrustrowana i swoją złość wyładowuje na innych. Nie jest zdolna do racjonalnej
oceny życia, które prowadzi, a wszystkie jej działania są reakcją na zachowanie
partnera. Za swoje nieudane życie obciąża jego. Wkłada wiele wysiłku, by go
zmienić, bo wydaje się jej, że gdy tego dokona, wreszcie będzie szczęśliwa.
Czasem to partner ją opuszcza – cierpi wtedy podwójnie i ma poczucie olbrzymiej
niesprawiedliwości, bo przecież ona tak się dla niego poświęcała.
Uzależnienie kobiety od mężczyzny, jak każdy nałóg, wpływa
destrukcyjnie na jej życie. Jest
chorobą - i to postępującą, która nie leczona ma ujemny wpływ na cały
organizm. Robin Norwood w swojej książce określa to dosadnie: „Kochanie za
bardzo może zabić”.
Lęk przed samotnością
Tak naprawdę dopóki kobieta, która cierpi z powodu mężczyzny, koncentruje się
na analizowaniu zachowań, wad, czy nałogu swojego partnera i w tym szuka
przyczyn swojego nieszczęścia, dopóty nie robi nic w kierunku wyzwolenia się z
tych cierpień. Jedyną słuszną drogą prowadzącą do wyzdrowienia jest skupienie się
wyłącznie na sobie. Nie chodzi tu o obwinianie siebie za kłopoty
w związku, ale o wnikliwe poznanie swojej osobowości. To podstawa do dokonania
zmian w swoim życiu.
Powodem, dla którego „kochająca za bardzo” kobieta tworzy związek z mężczyzną,
jest pozbycie się jej paraliżującego lęku przed samotnością. W dzieciństwie nie
czuła się wystarczająco kochana, a zabiegając o miłość rodziców przyjmowała na
siebie obowiązki nieadekwatne do jej wieku. Jej rodzice nie byli szczęśliwi i
przenieśli na nią swój egzystencjonalny ból. Czasem jej trauma z dzieciństwa
jest bardzo poważna - jako dziewczynka była bita, molestowana seksualnie,
doświadczała upokorzeń, bądź też była całkowicie opuszczona przez rodziców. W swoim dorosłym życiu taka kobieta
odczuwa olbrzymi głód miłości. Wydaje jej się, że zaspokoić go może jedynie związek z mężczyzną.
Ale tylko taki, w którym czuje się bezpieczna, w którym odczuwa całkowite
zespolenie z partnerem, a więzi między nimi są niezwykle silne. Wydaje jej się,
że tylko wtedy ma pewność, że nie zostanie opuszczona.
Całkowite zespolenie z partnerem oznacza rezygnację z samodzielności. Kobieta
„kochająca za bardzo” składa tę ofiarę na ołtarzu miłości. Wymaga jej także od
partnera. Ale im bardziej osoby pozostające w związku potrzebują siebie
nawzajem, tym rośnie ich wzajemne uzależnienie. Uzależniona od mężczyzny kobieta
staje się coraz słabsza, coraz mniej zdolna do samodzielnego życia, a przez to jej lęk
przed samotnością się pogłębia.
Mechanizm uzależnienia
Szukając sposobów na zdobycie całkowitej pewności, że partner jej nie opuści,
na możliwie silne związanie go ze sobą, kobieta, która „kocha za bardzo”
najczęściej tworzy związek z mężczyzną słabym, niedojrzałym, życiowym
nieudacznikiem, czy nałogowcem. Z kimś, komu trzeba pomagać. Uważa, że prawdziwa
miłość polega na poświęceniu, dbaniu o dobro partnera i związku, a nie własne.
Tak naprawdę jednak jej pomoc nie jest bezinteresowna, ale ma na celu
przywiązanie do siebie mężczyzny w taki sposób, by nie mógł bez niej się obejść.
Dominując w związku, przejmuje nad nim kontrolę. Staje się zaborcza i stara się
tłumić w zarodku jakiekolwiek podejmowane przez partnera próby samodzielności.
Przez osoby z zewnątrz kobieta taka uważana jest za niezwykle silną i pod
pewnymi względami jest nią w istocie. Potrafi rozwiązywać najtrudniejsze
problemy, nigdy się nie załamuje, a dzięki jej panowaniu nad sprawami
materialnymi sytuacja finansowa związku nigdy nie jest zagrożona. Tak naprawdę
jednak jej siła jest tylko pozorna. Kobieta, która „kocha za bardzo” jest bowiem
zdolna do konstruktywnego działania tylko wtedy, jeśli ma przy sobie ukochanego
mężczyznę. I biada jej, jeśli on to odkryje.
Żaden mężczyzna nie lubi czuć się gorszy od swojej partnerki. Jej nieustanna
pomoc rozwija w nim kompleks niższości, poczucie niedowartościowania i braku
panowania nad swoim życiem. „Kochanie za bardzo” przez kobietę wywołuje skutki
odmienne od oczekiwanych. Mężczyzna zaczyna się buntować, odczuwać do kobiety
niechęć, coraz częściej ją krytykuje i obwinia za swoją słabość. Gdy ma
skłonności psychopatyczne, dowartościowuje się poprzez skierowaną przeciwko
kobiecie agresję fizyczną czy psychiczną. Często potwierdzenia swojej wartości
szuka u innych kobiet.
Kobieta zdrowa, której mężczyzna zadał ból, opuszcza go. Kobieta, która
„kocha za bardzo” jest w stanie znosić wszelkie cierpienia. Tłumaczy się przed
sobą, że robi to w imię miłości, walki o związek. Tak naprawdę robi to z lęku
przed samotnością, bo nic dla niej nie jest tak straszne, jak wizja rozstania.
Mężczyzna, który widzi, że jego partnerka dzielnie trwa u jego boku, wybacza mu
agresję, czy zdrady, powtarza swoje zachowania. Zaczyna rozumieć, że jego
kobieta, którą uważał za tak silną, tak naprawdę jest słaba i nie potrafi od
niego odejść. Sam jednak wciąż jej potrzebuje, więc jej nie opuszcza, ale to on
teraz zaczyna dyktować warunki. Toksyczny związek, oparty nie na dojrzałej
miłości, a na wzajemnym uzależnieniu, trwa nadal…
Miłość jako cierpienie
Jest jeszcze jeden powód, dla którego kobieta, która „kocha za bardzo”
wchodzi w toksyczne związki z trudnymi mężczyznami. Ci normalni nie dostarczają
jej takich przeżyć i emocji, które są w stanie zagłuszyć jej egzystencjonalny
ból, oddalić niewygodne pytania o sens życia. Trudny mężczyzna, któremu trzeba
pomagać, który wymaga włożenia wysiłku, by go zmienić, staje się dla takiej
kobiety owym sensem. Poświęcając mu się całkowicie zapomina o sobie i o własnym
życiu. Ale o to jej właśnie chodzi!
To, że kobieta, która „kocha za bardzo” nie dostrzega zgubnych skutków
swojego zachowania, wynika też z faktu gloryfikacji w naszej kulturze
cierpienia, jako nieodłącznego elementu wielkiej miłości. Uważa się, że kobieta,
która myśli o sobie, o swoich przyjemnościach, jest egoistką. Ta, która w imię
miłości zniesie wszystko, za swoją postawę będzie kiedyś nagrodzona. Jeśli nie tu,
na ziemi, to w niebie.
Miłość, niezwiązana z cierpieniem i emocjami nie jest interesująca dla
scenarzystów, powieściopisarzy, czy autorów tekstów piosenek. Bombardowani
obrazami toksycznych związków, przyjmujemy je za swojego rodzaju normę. A jeśli
oglądamy szczęśliwą, zakochaną w sobie parę, to zapominamy, że stan zakochania z
prawdziwą miłością nie ma nic wspólnego.
„Kochanie za bardzo” powoduje, że kobieta traci poczucie własnej
wartości
Swoją wartość upatruje w cierpieniu. Czuje, że nie zasługuje na
szczęście. Choć okrutny los sprawił, że stała się męczennicą miłości, to
musi się z tym
pogodzić. Podobnie jak lęk przed samotnością, to masochistyczne
podejście do
życia ma najczęściej swoje źródło w dzieciństwie.
Powielanie schematów
Toksyczny, oparty na uzależnieniu związek często się rozpada.
Mężczyzna, albo
nie mogąc znieść ciągłej dominacji kobiety i z chęci odzyskania kontroli
nad
własnym życiem, albo po tym, jak ją skutecznie upokorzył, odczuwając do
niej
niechęć i brak szacunku – odchodzi. Inicjatorką rozstania bywa też
kobieta,
która nie może już dłużej wytrzymać zadawanych przez mężczyznę cierpień,
rozczarowana tym, że jej całkowite poświęcenie się związkowi zostało
niedocenione i że jej wysiłki, by partner się zmienił, nie przyniosły
żadnych
efektów.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że po takiej nauczce kobieta,
dotknięta syndromem „kochania za bardzo” zdrowieje - nie ma mężczyzny, to nie ma
uzależnienia. Niestety, tak nie jest. Po pierwsze, gdy toksyczny związek się
rozpada, cierpienie kobiety trwa nadal. Teraz dopiero przeżywa prawdziwe
katusze. Na przemian odczuwa złość, wręcz nienawiść do swojego ex oraz tęsknotę,
połączoną z nadzieją, że znowu będą razem. Jej życie znów przepełnia mężczyzna,
choć nieobecny ciałem, to obecny duchem. Nie jest w stanie normalnie
funkcjonować, odczuwać żadnej przyjemności, robić żadnych planów - wciąż myśli o
nim. Często jej obsesja prowadzi do prób nawiązywania kontaktu, różnych rodzajów
agresji, śledzenia go, niekiedy do błagalnych próśb o powrót. Jeśli mężczyzna
wciąż jest od kobiety uzależniony, bywa, że po jakimś czasie rozłąki ponownie do
siebie wracają i na nowo rozpoczynają swój toksyczny „taniec”.
Jest też inny scenariusz – kobieta, by przerwać swoje cierpienie, tworzy nowy
związek. Niestety, jeśli nie zrozumiała swojego syndromu, to najprawdopodobniej
znów w nim będzie „kochać za bardzo” i uzależniać się od mężczyzny. Jej głód
miłości wciąż przecież nie został zaspokojony, a lęk przed samotnością
stłamszony. Nałóg rozwija się, tylko narkotyk zmienił swoją fizyczną postać.
Wyjście z nałogu
Kobieta, która uświadomiła sobie swoje uzależnienie od mężczyzny, zrobiła już
pierwszy krok. Pojęła, dlaczego tak naprawdę jest nieszczęśliwa i że droga
do wyzdrowienia jest tylko jedna – mozolna praca nad sobą. Mozolna i bardzo
trudna, ponieważ gdy na nią wstąpi, co i raz dopadają ją wątpliwości, czy jest
ona słuszna.
To, co kobieta, która "kocha za bardzo" przeżywa po rozstaniu z mężczyzną, to
typowe cierpienia alkoholika po odstawieniu alkoholu. Cierpi, bo pozostał sam ze
sobą, wszelkimi nieprzerobionymi traumami, bezskutecznym poszukiwaniem sensu
życia, ze swoimi smutkami i wiecznym przygnębieniem. I jeśli wszedł już na drogę
wyzdrowienia wie, ze musi sobie z tym poradzić, bo lekarstwo na swoje
dolegliwości, jakiego dotąd używał, tak naprawdę jest trucizną. W chwilach
słabości jednak, gdy ból jest nie do zniesienia, przypomina sobie, jak mu było
dobrze, gdy alkohol krążył w żyłach i zadaje sobie pytanie - co zyskałem,
odstawiając go? Gdy byłem alkoholikiem, miewałem przynajmniej chwile szczęścia,
teraz nie mam nawet tego. I wielu alkoholików zawraca ze swojej drogi do
wyzdrowienia - znów wpada w nałóg.
Tak można wytłumaczyć u kobiety, która "kocha za bardzo" niezwykle silne
chęci powrotu do partnera po rozstaniu. Gdy go nie ma, czuje się nieszczęśliwa,
pusta, nic ją nie cieszy. I przypominając sobie te cudowne chwile, które
spędzili razem, rodzi się w niej chęć przeżycia ich raz jeszcze. Jeśli jest
jednak wystarczająco silna, zapala jej się lampka ostrzegawcza. Przypomina
sobie, jaką cenę płaciła za te chwile szczęścia. I aby ze swojej drogi do
wyzdrowienia nie zejść, wraca do swojej "pustki" i próbuje ja zapełnić. Stara
się nie uciekać od problemów, zagłuszając je alkoholem, bujnym życiem
towarzyskim, egzotycznymi podróżami, czy
romansami. I choć nie czuje się w takim stanie szczęśliwa, wierzy, ze kluczem do
jej szczęścia jest zapełnienie tej "pustki".
Ma oczywiście momenty zawahania, gdy widzi osoby wyglądające na beztrosko
cieszące się życiem. Ogarniają ją wątpliwości, czy będzie jeszcze kiedyś tak
potrafiła? Osoby takie nie zastanawiają się nad sobą, swoim rozwojem wewnętrznym
i traumami z dzieciństwa - one po prostu żyją. A jej się wydaje, że wegetuje.
Ogarnia ją wtedy złość na siebie, na swoja słabość. I ta złość jest motorem jej
dalszych działań. Idzie dalej.
Przy wychodzeniu z każdego nałogu, także z nałogu "kochania za bardzo" najczęściej potrzebna jest pomoc, mało która
kobieta sama daje
sobie z tym radę. Tej pomocy trzeba poszukać – u psychoterapeuty, w grupach
wsparcia, w lekturze książek. Całą swoją energię, którą do tej pory kobieta
wkładała w związek i w swojego mężczyznę, powinna skoncentrować na swoim
wyzdrowieniu.
Zdrowiejąc, kobieta odzyskuje do siebie szacunek i wiarę w swoje możliwości.
Nabiera poczucia, że ma prawo do szczęścia. Zaczyna cieszyć się życiem. Uczy się
też miłości do mężczyzny, takiej która nie uzależnia, a daje
satysfakcję i stymuluje do osobistego rozwoju każdego z partnerów. Wyzbywając
się marzeń o wielkiej, romantycznej miłości, znajduje tą prawdziwą i dojrzałą.
Taką, która co prawda nie zapewnia niebiańskich rozkoszy, ale za to uwalnia od
piekielnych męczarni.
Eugenia Herzyk, Fundacja Kobiece Serca
Go??- Gość
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach